I to właśnie mnie frustruje. Zapowiada się piękny weekend, a ja siedzę w Warszawie i czekam na tę dyszkę! Odkładam w czasie to, co kocham, nie realizuję marzeń.
W każdym razie może właśnie dowiedziałam się, dlaczego biegam?
Na pewno przestało mnie fascynować pobijanie życiówek, bicie rekordów i stanie na podium. Gdyby było inaczej, nie mogłabym się doczekać sobotniego startu, a ja liczę czas do końca biegu żeby wyjechać z Warszawy. Nie biegam w klubie, nie mam trenera ani sponsora. Odpada więc bieganie dla kogoś, jak to wcześniej bywało. Nie biegam dla towarzystwa ani lansowania się w nowych ciuchach, bo wybieram najbardziej odludne miejsca do treningu, jakie są dla mnie dostępne.
Biegam, żeby z uśmiechem na twarzy przeżyć przygodę, żeby doprowadzić organizm do maksymalnego zmęczenia i osiągnąć stan, w którym nie myśli się o niczym i jest się po prostu sobą i tylko z sobą, z dala od wszystkiego... Biegam, żeby poczuć się wolnym, zależnym tylko od siebie i własnych możliwości.
W sobotę zaraz po biegu, biorę namiot, wsiadam w samochód i jadę gdzieś, gdzie są góry, lasy i rzeki, gdzie można wstać o świcie i od razu zacząć biegać :)
Ekiden 2012 - bije kolejną życiówkę na 5 km |