Góry Świętokrzyskie, zamierzam odkryć je na nowo. Jeździłam tu z rodzicami w wieku 3-10 lat. Pamiętam jak dziś wycieczkę nocą na Łysicę po gołoborzach i opowieści mamy, że szukamy latających czarownic. One tam naprawdę były! Świetliki, a ja wierzyłam, że to takie mini czarownice :)
Wczoraj wycieczka zapoznawcza z tatą i psami ze Świętej Katarzyny do Bodzentyna niebieskim szlakiem. Jeszcze bez biegania, trekking i trochę truchtu pod górę. Szlak wiedzie prawie cały czas wzdłuż strumienia, więc dla psów idealnie. Po drodze cudna Łąka Malachitowa z cudnymi brzozami i przeprawą nad podmokłym terenem (niestety nie zrobiłam fotki, obiecuję następnym razem). Ten szlak nadaje się idealnie na krótkie wybieganie 15 km z lekkimi wzniesieniami (350 m przewyższenia), w słoneczną sobotę spotkaliśmy tylko czworo turystów, więc idealnie na trening z psem, żeby nikogo nie straszyć :)
W przyszły weekend chciałabym już więcej pobiegać i robić tutaj weekendowe długie wybiegania :)
W przerwach obowiązkowe ćwiczenia wzmacniające :)
Forest zawsze pilnuje swojej pańci i przy okazji służy za poduszkę :)
Bez rozciągania dzień nie zaliczony :)
Przeprawa przez strumyk. Strumyki były wszędzie :)
A co jedliśmy? Rano sałatka owocowa*. W ciągu dnia: banany, jabłka i daktyle suszone, wieczorem sałata z zielonym groszkiem, oliwkami, pomidorami i cebulą.
*
Śniadanie biegacza: banany, pomarańcze, melon, jagody goi, orzechy włoskie, pestki słonecznika. PYCHA!
niedziela, 23 marca 2014
sobota, 22 marca 2014
ćwiczyć można wszędzie :)
Ostatnio preferuję ćwiczenia na świeżym powietrzu, zwłaszcza, że pogoda umożliwia :) I tak wychodzę z psem, więc przy okazji można trochę poćwiczyć :) Najfajniejsze miejsca to nad Wisłą za Mostem Gdańskim, na Cytadeli albo w Parku Kusocińskiego, gdzie jest też bieżnia lekkoatletyczna. W luźniejsze dni spotykam się na wspólne treningi z Mauko. W zeszły piątek byłyśmy w Kampinosie, w ten piątek w Lasku Kabackim.
Mój zestaw ćwiczeń na zewnątrz to: 500 nożyc, w 5 seriach po 100, podpory aż ręce odmawiają posłuszeństwa, czyli ok. 2-3 min po kilka serii, podpory bokiem, każda strona po dwa razy/1 minuta, pompki - tutaj jestem jeszcze słaba, na razie robię 10 razy 10, wszelkiego rodzaju rozciąganie. Forest zawsze trzyma się przy mnie, więc żadnych zbirów czy zboczeńców się nie boję :) W domu dochodzi jeszcze beret i brzuszki - żeby się mniej nudzić oglądam TV :)
Mój zestaw ćwiczeń na zewnątrz to: 500 nożyc, w 5 seriach po 100, podpory aż ręce odmawiają posłuszeństwa, czyli ok. 2-3 min po kilka serii, podpory bokiem, każda strona po dwa razy/1 minuta, pompki - tutaj jestem jeszcze słaba, na razie robię 10 razy 10, wszelkiego rodzaju rozciąganie. Forest zawsze trzyma się przy mnie, więc żadnych zbirów czy zboczeńców się nie boję :) W domu dochodzi jeszcze beret i brzuszki - żeby się mniej nudzić oglądam TV :)
Las Kabacki |
![]() | ||||||
bieżnia w Parku Kusocińskiego |
![]() |
nad Wisłą |
czwartek, 20 marca 2014
Wypadek - kontuzja. Co robić?
Kontuzja, nie chcę używać tego słowa, bo czy przewrócenie się podczas biegu i rozwalenie kolana jest kontuzją? Czy po prostu wypadkiem?
W każdym razie efekt jest taki sam: wypadek-kontuzja trochę pokrzyżował mi najbliższe plany biegowe, m.in. start w Półmaratonie Warszawskim. Nie mam jednak najmniejszego zamiaru użalać się nad sobą ani biadolić.
Nie od dziś wiadomo, że każda sytuacja życiowa ma plusy i minusy, albo inaczej - sytuacja jest taka, jak ją sami widzimy i oceniamy, nie jest ani dobra ani zła, po prostu jest i trzeba się z nią zmierzyć.
Kolano ładnie się goi, ale na mocne treningi jeszcze nie pozwala, na razie codziennie truchtam po ok. 5 km. Zaczęłam truchtać 3 dni po zdjęciu szwów, jak tylko nauczyłam się zginać nogę i chodzić w miarę płynnie - co wcale nie było łatwe! Tak naprawdę to truchtanie pomogło mi zacząć normalnie chodzić :)
Dodatkowo codziennie ćwiczę, ok godzinę lub dłużej, część ćwiczeń robię w domu, część na świeżym powietrzu w ramach porannego truchtania. Robię ćwiczenia wzmacniające i siłowe: przysiady, przysiady na berecie, przysiady na jednej nodze, podpory, pompki, brzuszki, nożyce, ćwiczenia wzmacniające plecy... Oczywiście dużo się rozciągam :)
Czyli taka jest sytuacja: ano nie zrealizuję moich najbliższych a może i dalszych planów startowych, po prostu ulegną przesunięciu, ale za to wróciłam do regularnych ćwiczeń, na które wydawało się, że nie mam czasu, a to było tylko wymówką. Jest więc dobrze, a nawet bardzo. Wypadek zmotywował mnie do jeszcze większej pracy :) (zresztą nie pierwszy raz :)
A po wyleczeniu kolana zamierzam wdrożyć treningi dwa razy dziennie: rano trucht i ćwiczenia, po południu trening biegowy :)
W każdym razie efekt jest taki sam: wypadek-kontuzja trochę pokrzyżował mi najbliższe plany biegowe, m.in. start w Półmaratonie Warszawskim. Nie mam jednak najmniejszego zamiaru użalać się nad sobą ani biadolić.
Nie od dziś wiadomo, że każda sytuacja życiowa ma plusy i minusy, albo inaczej - sytuacja jest taka, jak ją sami widzimy i oceniamy, nie jest ani dobra ani zła, po prostu jest i trzeba się z nią zmierzyć.
Kolano ładnie się goi, ale na mocne treningi jeszcze nie pozwala, na razie codziennie truchtam po ok. 5 km. Zaczęłam truchtać 3 dni po zdjęciu szwów, jak tylko nauczyłam się zginać nogę i chodzić w miarę płynnie - co wcale nie było łatwe! Tak naprawdę to truchtanie pomogło mi zacząć normalnie chodzić :)
Dodatkowo codziennie ćwiczę, ok godzinę lub dłużej, część ćwiczeń robię w domu, część na świeżym powietrzu w ramach porannego truchtania. Robię ćwiczenia wzmacniające i siłowe: przysiady, przysiady na berecie, przysiady na jednej nodze, podpory, pompki, brzuszki, nożyce, ćwiczenia wzmacniające plecy... Oczywiście dużo się rozciągam :)
Czyli taka jest sytuacja: ano nie zrealizuję moich najbliższych a może i dalszych planów startowych, po prostu ulegną przesunięciu, ale za to wróciłam do regularnych ćwiczeń, na które wydawało się, że nie mam czasu, a to było tylko wymówką. Jest więc dobrze, a nawet bardzo. Wypadek zmotywował mnie do jeszcze większej pracy :) (zresztą nie pierwszy raz :)
A po wyleczeniu kolana zamierzam wdrożyć treningi dwa razy dziennie: rano trucht i ćwiczenia, po południu trening biegowy :)
sobota, 1 marca 2014
Transgrancanaria - A GOAL A DREAM
Transgrancanaria A GOAL A DREAM. Zastanawiałam się nad tym hasłem przed biegiem, ale nie przypuszczałam, że będzie ono miało dla mnie tak wielkie znaczenie!
Gdy teraz o tym myślę, leciałam jak szalona, skakałam po skalach, przecież tak uwielbiam techniczne zbiegi, czułam się świetnie, a wyznaję zasadę, że lepiej nie hamować na zbiegach, żeby nie zajechać czwórek. To co, miałam człapać?
I na tym koniec relacji z biegu... Wyścig skończył się na 9 km, a dokładnie na 12. Ale nie w mojej głowie!
Ból po jakimś czasie
przestał mi dokuczać, martwił mnie upływ krwi, leciała po policzku i z
kolana. Obawiałam się, że noga będzie przez to słabsza, że krew zamiast
sobie krążyć w nodze, to wylatuje na zewnątrz z cennymi składnikami,
których już nie uzupełnię. Tak, takie miałam głupie myśli!
Tymczasem Hiszpanka mnie wyprzedziła i powoli zaczęła się oddalać. Nie ma bata, zaczęłam zbiegać ostrożniej, nie zamierzałam jednak schodzić z trasy, mimo, że miałam wątpliwości jak długo z tą krwawiącą nogą pociągnę w takim tempie. I musiałam odpowiadać na krzyki
kibiców: "I'm OK. I'm fine" z uśmiechem na twarzy.
W końcu coś mi zaczęło nie pasować, sanitariusze ruszali się jak muchy w smole, a ja liczyłam uciekające minuty. Pytam, czy mogę biec? Popatrzyli na mnie zdumieni! Pierwsza moja myśl: po co się w ogóle zatrzymywałam? Ale za chwilę zaczęłam czuć ból, nie byłam w stanie zgiąć nogi i przyszło otrzeźwienie i zderzenie z rzeczywistością... Dotarło do mnie, że to koniec.
Ale na pocieszenie... tak wygląda rekonwalescencja :)
z taką nóżką pod bandażem...
Przygotowania do startu szły jak po maśle. Takiego
początku sezonu jeszcze nie miałam w mojej 3 letniej biegowej karierze. Chciałam pobiec super i na maksa
możliwości. Może chciałam za dużo...?
Zaczęłam bardzo mocno, ścigając się z inną zawodniczką o prowadzenie biegu (jak się potem okazało zwyciężczyni Nuria Dominguez Azpeleta, 4:03:39). Po wbiegu na Pico de las Nievies (1938 m) zaczął się
bardzo trudny technicznie stromy i kręty zbieg ok 9 km, na którym zostawiłam Hiszpankę nieco w tyle. Stopy paliły od tarcia o
kamienie. Wiedziałam, że będzie ostra walka do samego końca, bo Hiszpanka nie
odpuszczała, a za nami na pewno czaiły się kolejne zawodniczki, który widziałam
na linii startu.
![]() |
Trasa. Ostre zakręty na zbiegu |
Gdy teraz o tym myślę, leciałam jak szalona, skakałam po skalach, przecież tak uwielbiam techniczne zbiegi, czułam się świetnie, a wyznaję zasadę, że lepiej nie hamować na zbiegach, żeby nie zajechać czwórek. To co, miałam człapać?
I na tym koniec relacji z biegu... Wyścig skończył się na 9 km, a dokładnie na 12. Ale nie w mojej głowie!
Poślizgnęłam
się na płaskiej skale pokrytej jakimś piaskiem i upadłam kolanem na
ostry kamień ocierając policzkiem o inną skałę. Krew trysnęła, a ja
szybko poderwałam się do dalszego biegu, mimo wielkiego bólu kolana,
nawet nie patrząc, co tam się dzieje.
![]() |
Trasa. Mniej więcej na czymś takim zaliczyłam glebę |
Biegłam tak do 12 km do punktu odżywczego w San Bartolome, gdzie zamierzałam tylko obmyć ranę
i czymś ucisnąć. Zobaczyłam wtedy rozwalone kolano, masakra, dziura na 1 cm długości 3 cm. Służba medyczna usadziła mnie jednak na krześle, poprosiłam więc o uzupełnienie bidonów, żeby oszczędzić na czasie. Ale pan sanitariusz
mimo moich ponagleń wcale się nie spieszył! Mówię, że czas ucieka, a on nic, gramoli się, szukając odpowiednich bandaży i płynów do dezynfekcji. Zaczęłam liczyć kolejne zawodniczki przebiegające przez punkt, które
zamierzałam gonić, piłam, jadłam, żeby nabrać energii. I myślałam, ile czasu będę musiała
nadrobić. A sanitariusz, po opatrzeniu nogi, długo przypatrywał się mojej ranie na policzku, która nawet mnie nie bolała!
W końcu coś mi zaczęło nie pasować, sanitariusze ruszali się jak muchy w smole, a ja liczyłam uciekające minuty. Pytam, czy mogę biec? Popatrzyli na mnie zdumieni! Pierwsza moja myśl: po co się w ogóle zatrzymywałam? Ale za chwilę zaczęłam czuć ból, nie byłam w stanie zgiąć nogi i przyszło otrzeźwienie i zderzenie z rzeczywistością... Dotarło do mnie, że to koniec.
Zawieźli mnie karetką do kliniki. Tam lekarze się dziwili, że w ogóle z tą nogą biegłam, myśleli, że karetka przywiozła mnie z trasy. Dostałam
zastrzyk i zszyto mi kolano, a ja płakałam nie z bólu, tylko, że nie mogę dokończyć biegu! Następnie zabrali mnie karetką do szpitala do Maspalomas, gdzie zostałam przepytana o przebieg wypadku przez kliku
lekarzy. Miałam narysować jak to wyglądało, bo język
zaczął mi się plątać z ilości przeżyć i bólu, a jedni chcieli, żebym mówiła po niemiecku, inni po angielsku, a ja gadałam jakąś mieszaniną :) Zrobili mi prześwietlenie
zarówno kolana jak i policzka, czy nie ma pęknięć. Na szczęście to tylko tkanki miękkie i za tydzień mam zdjąć szwy. Dostałam receptę na silne leki
przeciwbólowe, doczłapałam do taksówki i do hotelu.
Żal, żal i jeszcze raz żal mam wielki, że tak to się skończyło. Nigdy jeszcze
nie miałam tak dobrej formy przed jakimkolwiek maratonem, górskim czy płaskim i
chciałam ją tu wykorzystać. Dostałam za to wielką lekcję pokory, że góry to nie
przelewki i żeby nie ścigać się za wszelką cenę. Ale czy ja tak potrafię?
No i meta pozostała tylko moim marzeniem.
Ale na pocieszenie... tak wygląda rekonwalescencja :)
z taką nóżką pod bandażem...
Subskrybuj:
Posty (Atom)