Najlepszy, bo:
- nie miałam problemów żołądkowych
- nie odwodniło mnie, mimo upału
- miałam w miarę regularne przygotowania
- w efekcie odcięło mnie dopiero na 40 km, a nie na 30 jak wcześniej bywało ;)
Maratony górskie w zeszłym roku to były raczej starty testowe, przez wielomiesięczną kontuzję wiosną i latem. W tym roku było inaczej, wreszcie bez większych kontuzji. Jedyne zakłócenie przygotowań to rozcięcie kolana na Gran Canarii i miesięczna przerwa, potem szybki powrót do mocnych treningów i nabawienie się tzw. gęsiej stopki, która męczyła mnie prawie miesiąc, co zmusiło do ograniczenia treningów. Ale ogólnie mówiąc, od lipca 2013 roku regularnie trenuję, co dla mnie jest wielkim sukcesem :) Udało się też w ramach przygotowań zaliczyć kilka półmaratonów i innych biegów górskich (nie licząc niedokończonego maratonu na Gran Canarii).
Efekt treningów poczułam, bo biegłam mocno do 40 km i ku mojemu zdziwieniu na ok 40 km dogoniłam Błażeja. Niestety okazało się, że 9 żeli to jednak za mało, a na izotonik z bufetów nie mogłam liczyć, bo był jakiś rozcieńczony. Zatem na ok 35 km zjadłam ostatni żel i na 40 km mnie odcięło. Oczywiście biegłam dalej, ale to już była raczej walka o przetrwanie, dobiegłam jakoś do ostatniego punktu odżywczego na 43 km, a tam tylko ten lipny izotonik. Na Błędnych Skałach już kręciło mi się w głowie i szczerze mówiąc, to bałam się, że się przewrócę, a tu trzeba było biec!
Przed Karłowem wyżebrałam od turystów Powerade'a, zawsze to coś. W Karłowie niósł mnie jako tako tłum kibiców, tam dogoniłam innego biegacza, co dodało mi otuchy, zawsze to raźniej pokonać ponad 600 schodów w górę. Biegliśmy, a raczej wchodziliśmy żwawo po dwa stopnie, dodając sobie nawzajem otuchy. Ja cały czas kontrolowałam, czy nie dogania mnie następna zawodniczka, przecież sporo czasu straciłam na ostatnich kilometrach. Ale kolega zapewniał mnie, że nawet jeśli mnie dogania, to na tych schodach już mnie nie przegoni. W sumie racja, ale i tak parłam do przodu na maksa, na jakiego było mnie w tym momencie stać :) Jak się okazało na mecie, straciłam do Błażeja na tych 10 km aż 10 minut, chociaż miałam wrażenie, że to będzie raczej 30.
Cieszę się, że to mój pierwszy maraton bez problemów z żołądkiem, już wiem, że za poprzednie odpowiedzialny był Powergym Energy Plus. Wiele osób się na to skarżyło, mnie po prostu zatykało, bolał żołądek i nie byłam w stanie przyjąć już żadnego żela. Dzięki poradom Błażeja po raz pierwszy tak dużo piłam w trackie startu, na bufecie w Pasterce to chyba ze dwa litry w siebie wlałam. Otoczona wianuszkiem kibiców, którzy robili mi zdjęcia, piłam i piłam. Czy to aż tak dziwnie wyglądało? :) Oczywiście odbiło się to koniecznością dwóch postojów w krzakach, a garmin pokazał nieubłaganie, że czas biegu był krótszy o 4 minuty niż czas całkowity. Zatem postoje na bufetach i krzaki kosztowały mnie aż 4 minuty!
Ten bieg nie byłby też taki wspaniały gdyby nie Tata, który nam kibicował, robił zdjęcia w różnych punktach i podał żele w Pasterce. Wielkie Dzięki! Tato, spisałeś się na medal!
A teraz trochę fotek :)
Nocleg już tradycyjnie pod schroniskiem w Pasterce w namiocie, który trzeba było najpierw rozbić :)
Gdzieś na trasie, chyba już druga połowa :)
Stromy i techniczny zbieg po ponad 4 godzinach w nogach to już nie lada gratka :)
A Błażej skacze a nie zbiega, można się uczyć!
Gdzieś po 40 km...
Ostatni karkołomny podbieg na Szczeliniec upłynął w miłej atmosferze przy olbrzymim dopingu turystów :)
Wreszcie finisz! :)
A kto tam się czai z piwkiem? :)
Tuż przed metą trzeba było ostro skręcić w prawo, a pewnie większość osób z tego rozpędu, jak ja, chciała biec prosto ;)
Dekoracja! :)
I oczywiście obowiązkowe składanie namiotów ;)
Błażej ma lepszą skoczność, co już pokazał na skałach w trakcie biegu! :)
A TUTAJ są dostępne wyniki.
Fot. Jerzy Łyjak, Piotr Dymus
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz