piątek, 9 sierpnia 2013

Maraton Karkonoski (i) po kontuzji

O starcie w Maratonie Karkonoskim marzyłam już rok temu, i bardzo chciałam dobrze się do niego przygotować. Na bieg zapisałam się już w lutym, lista zapełniła się w kilka dni, zwłaszcza, że w tym roku start odbywał się w ramach Mistrzostw Świata i Polski w Długodystansowym Biegu Górskim, więc pula miejsc była już zajęta.

Niestety kontuzja pokrzyżowała mi plany treningowe, najpierw w Sylwestra skręciłam kostkę, a gdy w lutym wróciłam do treningów pojawił się tzw. zespół pasa biodrowo-piszczelowego. Zaczęłam truchtać dopiero w połowie czerwca, ale kontuzja wciąż powracała. Na początku lipca pobiegłam treningowo Maraton Gór Stołowych, na którym ból czułam już od 10 km. Postanowiłam pojechać na weekend w Tatry, żeby rozchodzić trochę nogę (miałam ciągle przyblokowaną kostkę, która powodowała spięcia w paśmie). Potem pobiegałam trochę w Gorcach, ale tam jeszcze czułam ból w bocznej części kolana (tak m.in. objawia się zespół pasma biodrowo-piszczelowego). W Gorcach zauważyłam, że kontuzja się odnawia, gdy zbyt asekuracyjnie zbiegam i hamuję zamiast się "puścić" swobodnie w dół. Na zbiegach miałam blokadę psychologiczną po skręceniu kostki. Odblokowałam się więc i zaczęłam swobodnie zbiegać. Efekt był taki, że kolano przestało boleć :)

Mimo to start w Maratonie Karkonoskim potraktowałam bardziej treningowo, bałam się, że kontuzja jednak powróci a planowałam zostać jeszcze 10 dni na obozie biegowym.

Ucieszyłam się więc, gdy okazało się, że trasa będzie skrócona o 2 km (bez wbiegu na Śnieżkę). Niestety była też zła wiadomość, na weekend zapowiadano upał. I faktycznie, w trakcie biegu było ok 38 stopni, bezchmurne niebo i prawie zero wiatru.

Wzięłam ze sobą tylko izotonik własnej roboty (3/4 słoika miodu na pół litra wody, 4 cytryny i sól - pycha :)), 3 żele i jeden baton energetyczny. Wszystko popakowane w kieszonki spodenek a picie w rękach (po 250 ml). Mało, ale mój żołądek nie toleruje żadnej chemii w takie upały, a przecież nie wezmę w rękę bananów. Nie chciałam też w taki upał biec z balastem na plecach w postaci plecaka. Przed startem w taki upał nie było mowy o dłuższej rozgrzewce, przebiegłyśmy z Kasią 500 metrów i porozciągałyśmy się trochę. 

Biorąc te wszystkie okoliczności pod uwagę, zaczęłam bardzo spokojnie, pierwszy podbieg 6,5 km do Śnieżnych Kotłów głównie maszerowałam pod górę, ale i tak udało mi się wyprzedzić sporą część ludzi. Chwilę po starcie wyprzedził mnie Błażej, krzycząc "powodzenia i do zobaczenia na trasie!" Byłam pewna, że zobaczę go dopiero na mecie... ale okazało się inaczej...

Było tak gorąco, że głowa pękała mi z bólu. Po drodze w Schronisku pod Łabskim Szczytem wpadłam pod strumień wody ze szlauchu, który zainstalował tam jakiś dobry człowiek. Schłodzenie ciała dało niesamowitą ulgę :)


Gdy zaczął się zbieg ze Śnieżnych Kotłów do Odrodzenia zbiegałam bez hamowania zgodnie z planem. Byłam przeszczęśliwa, że nie pojawił się ból kolana. Biegłam swobodnie w dół i było naprawdę cudownie. Dziwiłam się, że ciągle wyprzedzam kolejne osoby. W trakcie zbiegania dwa razy wypadał mi żel z kieszeni, a że nie miałam ich dużo, to postanowiłam się wracać, aż w końcu go zjadłam :)

Niestety żołądek zareagował od razu i ból brzucha czułam jeszcze do 30 km, starałam się jednak o tym nie myśleć i koncentrować na każdym kroku, żeby nie potknąć się o gęsto usiane głazy i kamienie. Zbieg ze Śnieżnych Kotłów do Odrodzenia a potem podbieg pod Śnieżkę szedł mi całkiem nieźle, miałam jeszcze spory zapas sił.

Mniej więcej przed połową, ok 2 km przed nawrotką pod Śnieżką przy Domu Śląskim minęłam się z Danielem, który prawie zatrzymał się na mój widok ze zdziwienia. Ja też się zdziwiłam, bo to oznaczało, że mam całkiem dobry czas. Parę minut później pojawił się Błażej (pobiegł w 4:21:19) i wtedy pomyślałam po raz pierwszy, że jest naprawdę nieźle. Do tej pory moim celem było przebiec może w 5:30... Ale gdy zobaczyłam Błażeja i spojrzałam na Garmina po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że jeśli utrzymam tempo, to jestem w stanie pobiec w 4:30! Jak się potem okazało miałam wtedy do Błażeja 10 min straty.

Jakiś czas po nawrotce minęłam się z Kasią, która sobie na luzie biegła gawędząc z jakimś przystojnym biegaczem. No tak, tak panikowała przed startem, że nie da rady, a wyglądała na w ogóle nie zmęczoną! Tak to wyglądało z mojej perspektywy, ale też pewnie upał i zmęczenie dawały się jej we znaki...

Kasia na trasie. Fot. by pecherz.net

Tempo udało mi się utrzymać do 34 km, jeszcze dość szybko pokonałam stromy asfaltowy podbieg, za którym dogoniłam Krystiana, ale tylko na chwilę. Krzyknął, że Błażej uciekł i chyba zamierzał go gonić, bo szybko zniknął mi z oczu za krętym kamienistym szlakiem. Zaczął dopadać mnie kryzys, zwłaszcza, że od Odrodzenia do Śnieżnych Kotłów (ok. 7 km) było tylko pod górę. Co prawda żołądek już przestał boleć, ale skończyła mi się woda (dwa razy dostałam prawie po pół litra od kochanych kibiców) i biegło się naprawdę ciężko.


Na ostatnim punkcie odżywczym na Śnieżnych Kotłach szybko uzupełniłam butelkę iztonikiem (którą za 2 km wyrzuciłam, bo tylko ciążyła), wykrzesałam resztę sił i udało mi się utrzymać tempo ok. 4:45 przez ostatnie 4 km głównie w dół. Na tym odcinku biegł ze mną tylko jeden zawodnik, który co chwilę mnie wyprzedzał a potem zwalniał (ciekawa taktyka :)). Zapytał po angielsku, czy jestem z USA, na co odpowiadam, że jestem z Polski i pytam o jego pochodzenie, a on mówi, że jest z Polski dalej zagadując po angielsku. To się nazywa zmęczenie :)

Przede mną biegła zawodniczka z reprezentacji Irlandii, którą widziałam przed sobą już przed bufetem na podbiegu, ale była wtedy zbyt daleko, by ją ścigać. Zawsze dobrze jest mieć cel, to dodaje sił, więc teraz zaczęłam ją gonić. Wyprzedziłam ją na jednym z bardziej stromych zbiegów i starałam się biec coraz szybciej, wiedząc, że będzie mnie gonić. Myślę, że świadomość, że wyprzedza cię amator, a ty biegniesz w reprezentacji, mocno mobilizuje. Tak też się stało, wyprzedziła mnie na ostatnim podbiegu 200 metrów przed metą i ostatecznie była 15 sekund przede mną. Ale dzięki niej staram się biec do samego końca, nie mogłam przecież iść, gdy inni biegną, choć kosztowało mnie to naprawdę niesamowitą ilość wysiłku i trudu. Widać to na zdjęciach. (Przy okazji, dzięki Błażej za fotki :))



meta!

Dobiegłam z czasem 4:43:30, 22 min za Błażejem :) Potem dowiedziałam się, że byłam 5 Polką.
Z międzyczasów wynika, że drugą połowię pobiegłam szybciej niż pierwszą, na 21,5 km miałam 2:30:31. Tutaj znajduje się zapis biegu.

Po zatrzymaniu się na mecie przez chwilę czułam, że się przewrócę, ale zaraz pojawił się Błażej, który robił mi fotki na finiszu i wspierał na ostatnich metrach i Daniel. Wyglądali na bardzo szczęśliwych :) Zaczęliśmy sobie nawzajem gratulować. Błażej pobiegł w 4:21:19, a Daniel w 4:10:22. Jest się z czego cieszyć! Zaraz ktoś zaczął robić nam fotki a Daniel zachęcał do wypicia piwa :)

na mecie z Błażejem i Danielem

Po wymianie wrażeń poszliśmy z Błażejem na masaż, a potem umyłam się w lodowatej wodzie w umywalce i przebrałam w klapki, które oddałam wcześniej do depozytu. Było tak gorąco, że można było się opalać. Czekałam w tym upale na Anię, moją współlokatorkę, z którą czasem ścigamy się na Grand Prix Warszawy. Gdy przybiegła i ochłonęła porobiliśmy parę fotek na pamiątkę :)


z Anią i ekipą z Czech


Organizatorzy zadbali o nasze nogi i można było zjechać na dół kolejką, co też z Anią uczyniłyśmy. Na stacji przesiadkowej postanowiłyśmy jednak zejść pieszo, co w klapach nie było łatwe, ale i tak na dole byłyśmy szybciej niż pozostali kolejką :)

Wieczorem piwko i dekoracja. Polacy w Mistrzostwach Świata spisali się bardzo dobrze, Ania Celińska pobiegła w 3:51:21 i zajęła 3 miejsce (i 1 miejsce w Mistrzostwach Polski), a Marcin Świerc był 9 w MS i 1 w MP z czasem 3:21:10. Gratulacje!

piwko na dekoracji z Anią i Kasią

Mnie udało się wykonać plan, jak na brak treningu dobrze pobiegłam a kontuzja nie odnowiła się. A przede wszystkim zdobyłam olbrzymie doświadczenie w maratonie górskim, w upał. W poniedziałek w ramach obozu biegowego wybrałam się już na wycieczkę biegową 43 km. 

1 komentarz:

  1. Super, w taki upał i z kontuzją - to wyczyn, gratulacje Mistrzyni !

    OdpowiedzUsuń