niedziela, 23 marca 2014

Trekking w Górach Świętokrzyskich

Góry Świętokrzyskie, zamierzam odkryć je na nowo. Jeździłam tu z rodzicami w wieku 3-10 lat. Pamiętam jak dziś wycieczkę nocą na Łysicę po gołoborzach i opowieści mamy, że szukamy latających czarownic. One tam naprawdę były! Świetliki, a ja wierzyłam, że to takie mini czarownice :)

Wczoraj wycieczka zapoznawcza z tatą i psami ze Świętej Katarzyny do Bodzentyna niebieskim szlakiem. Jeszcze bez biegania, trekking i trochę truchtu pod górę. Szlak wiedzie prawie cały czas wzdłuż strumienia, więc dla psów idealnie. Po drodze cudna Łąka Malachitowa z cudnymi brzozami i przeprawą nad podmokłym terenem (niestety nie zrobiłam fotki, obiecuję następnym razem). Ten szlak nadaje się idealnie na krótkie wybieganie 15 km z lekkimi wzniesieniami (350 m przewyższenia), w słoneczną sobotę spotkaliśmy tylko czworo turystów, więc idealnie na trening z psem, żeby nikogo nie straszyć :) 

W przyszły weekend chciałabym już więcej pobiegać i robić tutaj weekendowe długie wybiegania :)






W przerwach obowiązkowe ćwiczenia wzmacniające :)




Forest zawsze pilnuje swojej pańci i przy okazji służy za poduszkę :)






Bez rozciągania dzień nie zaliczony :)




Przeprawa przez strumyk. Strumyki były wszędzie :)






A co jedliśmy? Rano sałatka owocowa*. W ciągu dnia: banany, jabłka i daktyle suszone, wieczorem sałata z zielonym groszkiem, oliwkami, pomidorami i cebulą.


*
Śniadanie biegacza: banany, pomarańcze, melon, jagody goi, orzechy włoskie, pestki słonecznika. PYCHA!




sobota, 22 marca 2014

ćwiczyć można wszędzie :)

Ostatnio preferuję ćwiczenia na świeżym powietrzu, zwłaszcza, że pogoda umożliwia :) I tak wychodzę z psem, więc przy okazji można trochę poćwiczyć :) Najfajniejsze miejsca to nad Wisłą za Mostem Gdańskim, na Cytadeli albo w Parku Kusocińskiego, gdzie jest też bieżnia lekkoatletyczna. W luźniejsze dni spotykam się na wspólne treningi z Mauko. W zeszły piątek byłyśmy w Kampinosie, w ten piątek w Lasku Kabackim

Mój zestaw ćwiczeń na zewnątrz to: 500 nożyc, w 5 seriach po 100, podpory aż ręce odmawiają posłuszeństwa, czyli ok. 2-3 min po kilka serii, podpory bokiem, każda strona po dwa razy/1 minuta, pompki - tutaj jestem jeszcze słaba, na razie robię 10 razy 10, wszelkiego rodzaju rozciąganie. Forest zawsze trzyma się przy mnie, więc żadnych zbirów czy zboczeńców się nie boję :) W domu dochodzi jeszcze beret i brzuszki - żeby się mniej nudzić oglądam TV :)

Las Kabacki






bieżnia w Parku Kusocińskiego







nad Wisłą


czwartek, 20 marca 2014

Wypadek - kontuzja. Co robić?

Kontuzja, nie chcę używać tego słowa, bo czy przewrócenie się podczas biegu i rozwalenie kolana jest kontuzją? Czy po prostu wypadkiem?

W każdym razie efekt jest taki sam: wypadek-kontuzja trochę pokrzyżował mi najbliższe plany biegowe, m.in. start w Półmaratonie Warszawskim. Nie mam jednak najmniejszego zamiaru użalać się nad sobą ani biadolić.  

Nie od dziś wiadomo, że każda sytuacja życiowa ma plusy i minusy, albo inaczej - sytuacja jest taka, jak ją sami widzimy i oceniamy, nie jest ani dobra ani zła, po prostu jest i trzeba się z nią zmierzyć.  

Kolano ładnie się goi, ale na mocne treningi jeszcze nie pozwala, na razie codziennie truchtam po ok. 5 km. Zaczęłam truchtać 3 dni po zdjęciu szwów, jak tylko nauczyłam się zginać nogę i chodzić w miarę płynnie - co wcale nie było łatwe! Tak naprawdę to truchtanie pomogło mi zacząć normalnie chodzić :)




Dodatkowo codziennie ćwiczę, ok godzinę lub dłużej, część ćwiczeń robię w domu, część na świeżym powietrzu w ramach porannego truchtania. Robię ćwiczenia wzmacniające i siłowe: przysiady, przysiady na berecie, przysiady na jednej nodze, podpory, pompki, brzuszki, nożyce, ćwiczenia wzmacniające plecy... Oczywiście dużo się rozciągam :)




Czyli taka jest sytuacja: ano nie zrealizuję moich najbliższych a może i dalszych planów startowych, po prostu ulegną przesunięciu, ale za to wróciłam do regularnych ćwiczeń, na które wydawało się, że nie mam czasu, a to było tylko wymówką. Jest więc dobrze, a nawet bardzo. Wypadek zmotywował mnie do jeszcze większej pracy :) (zresztą nie pierwszy raz :)

A po wyleczeniu kolana zamierzam wdrożyć treningi dwa razy dziennie: rano trucht i ćwiczenia, po południu trening biegowy :)



 

sobota, 1 marca 2014

Transgrancanaria - A GOAL A DREAM

Transgrancanaria A GOAL A DREAM. Zastanawiałam się nad tym hasłem przed biegiem, ale nie przypuszczałam, że będzie ono miało dla mnie tak wielkie znaczenie!



Przygotowania do startu szły jak po maśle. Takiego początku sezonu jeszcze nie miałam w mojej 3 letniej biegowej karierze. Chciałam pobiec super i na maksa możliwości. Może chciałam za dużo...?

Zaczęłam bardzo mocno, ścigając się z inną zawodniczką o prowadzenie biegu (jak się potem okazało zwyciężczyni Nuria Dominguez Azpeleta, 4:03:39). Po wbiegu na Pico de las Nievies (1938 m) zaczął się bardzo trudny technicznie stromy i kręty zbieg ok 9 km, na którym zostawiłam Hiszpankę nieco w tyle. Stopy paliły od tarcia o kamienie. Wiedziałam, że będzie ostra walka do samego końca, bo Hiszpanka nie odpuszczała, a za nami na pewno czaiły się kolejne zawodniczki, który widziałam na linii startu.

Trasa. Ostre zakręty na zbiegu

Gdy teraz o tym myślę, leciałam jak szalona, skakałam po skalach, przecież tak uwielbiam techniczne zbiegi, czułam się świetnie, a wyznaję zasadę, że lepiej nie hamować na zbiegach, żeby nie zajechać czwórek. To co, miałam człapać?



I na tym koniec relacji z biegu... Wyścig skończył się na 9 km, a dokładnie na 12. Ale nie w mojej głowie! 

Poślizgnęłam się na płaskiej skale pokrytej jakimś piaskiem i upadłam kolanem na ostry kamień ocierając policzkiem o inną skałę. Krew trysnęła, a ja szybko poderwałam się do dalszego biegu, mimo wielkiego bólu kolana, nawet nie patrząc, co tam się dzieje.


Ból po jakimś czasie przestał mi dokuczać, martwił mnie upływ krwi, leciała po policzku i z kolana. Obawiałam się, że noga będzie przez to słabsza, że krew zamiast sobie krążyć w nodze, to wylatuje na zewnątrz z cennymi składnikami, których już nie uzupełnię. Tak, takie miałam głupie myśli!

Trasa. Mniej więcej na czymś takim zaliczyłam glebę

Tymczasem Hiszpanka mnie wyprzedziła i powoli zaczęła się oddalać. Nie ma bata, zaczęłam zbiegać ostrożniej, nie zamierzałam jednak schodzić z trasy, mimo, że miałam wątpliwości jak długo z tą krwawiącą nogą pociągnę w takim tempie. I musiałam odpowiadać na krzyki kibiców: "I'm OK. I'm fine" z uśmiechem na twarzy.

Biegłam tak do 12 km do punktu odżywczego w San Bartolome, gdzie zamierzałam tylko obmyć ranę i czymś ucisnąć. Zobaczyłam wtedy rozwalone kolano, masakra, dziura na 1 cm długości 3 cm. Służba medyczna usadziła mnie jednak na krześle, poprosiłam więc o uzupełnienie bidonów, żeby oszczędzić na czasie. Ale pan sanitariusz mimo moich ponagleń wcale się nie spieszył! Mówię, że czas ucieka, a on nic, gramoli się, szukając odpowiednich bandaży i płynów do dezynfekcji. Zaczęłam liczyć kolejne zawodniczki przebiegające przez punkt, które zamierzałam gonić, piłam, jadłam, żeby nabrać energii. I myślałam, ile czasu będę musiała nadrobić. A sanitariusz, po opatrzeniu nogi, długo przypatrywał się mojej ranie na policzku, która nawet mnie nie bolała!

W końcu coś mi zaczęło nie pasować, sanitariusze ruszali się jak muchy w smole, a ja liczyłam uciekające minuty. Pytam, czy mogę biec? Popatrzyli na mnie zdumieni! Pierwsza moja myśl: po co się w ogóle zatrzymywałam? Ale za chwilę zaczęłam czuć ból, nie byłam w stanie zgiąć nogi i przyszło otrzeźwienie i zderzenie z rzeczywistością... Dotarło do mnie, że to koniec.

Zawieźli mnie karetką do kliniki. Tam lekarze się dziwili, że w ogóle z tą nogą biegłam, myśleli, że karetka przywiozła mnie z trasy. Dostałam zastrzyk i zszyto mi kolano, a ja płakałam nie z bólu, tylko, że nie mogę dokończyć biegu! Następnie zabrali mnie karetką do szpitala do Maspalomas, gdzie zostałam przepytana o przebieg wypadku przez kliku lekarzy. Miałam narysować jak to wyglądało, bo język zaczął mi się plątać z ilości przeżyć i bólu, a jedni chcieli, żebym mówiła po niemiecku, inni po angielsku, a ja gadałam jakąś mieszaniną :) Zrobili mi prześwietlenie zarówno kolana jak i policzka, czy nie ma pęknięć. Na szczęście to tylko tkanki miękkie i za tydzień mam zdjąć szwy. Dostałam receptę na silne leki przeciwbólowe, doczłapałam do taksówki i do hotelu. 


Żal, żal i jeszcze raz żal mam wielki, że tak to się skończyło. Nigdy jeszcze nie miałam tak dobrej formy przed jakimkolwiek maratonem, górskim czy płaskim i chciałam ją tu wykorzystać. Dostałam za to wielką lekcję pokory, że góry to nie przelewki i żeby nie ścigać się za wszelką cenę. Ale czy ja tak potrafię?

No i meta pozostała tylko moim marzeniem.



Ale na pocieszenie... tak wygląda rekonwalescencja :)




z taką nóżką pod bandażem...