poniedziałek, 2 lipca 2012

Toruń - Sochaczew na rowerze - 201 km

Niedzielna wycieczka do MPK była tylko rozgrzewką :) W następny weekend w sobotę 30 czerwca wybrałam się z kolegą Mateuszem na dłuższą wycieczkę: Toruń - Sochaczew (w planach ok 150 km). Mateusz na kolarce, ja na góralu. Co tu dużo mówić, dałam mu fory ;)

Zapowiadał się upał, więc wpadłam na pomysł, żeby zahaczyć o Pojezierze Gostynińskie i zrobić dłuższą przerwę na kąpiel w jeziorze.

Plan był taki, że bierzemy minimum rzeczy. Mój ekwipunek wyglądał następująco:
zapasowa dętka, dwa bidony i bikini :)

Ruszyliśmy w sobotę o 7 rano z Dworca Centralnego pociągiem do Torunia.
W pociągu zainteresował się nami konduktor, zapytał, czy jedziemy polansować się w Toruniu. My na to, że jedziemy po to, żeby wrócić... rowerem :)

Na miejscu byliśmy o 9:40, pojechaliśmy przez Wisłę zobaczyć rynek, zrobić parę fotek i uzupełnić bidony.




Po krótkim zwiedzaniu przepięknego miasta ruszyliśmy drogą nr 1 wzdłuż Wisły na południe. To był najgorszy kawałek trasy (brak pobocza, duży ruch), ale po ok 20 km skręciliśmy w lewo w drogę nr 266 do Ciechocinka. W Ciechocinku zwiedziliśmy Tężnie Solankowe z XIX wieku i chwilę odpoczęliśmy :)




Tak wytwarza się sól :)


Z Ciechocinka bocznymi drogami dotarliśmy do Włocławka. Cały czas była piękna upalna pogoda, ale kilka kilometrów przed Włocławkiem złapała nas ulewa z piorunami, przed którą jakiś czas uciekaliśmy. Na szczęście udało nam się schronić na przystanku i uniknąć przemoczenia do suchej nitki. We Włocławku postanowiliśmy zjeść obiad w mcdonald's... żeby było szybciej.
Kolejka do kas okazała się jednak zdecydowanie za długa jak na nasz głód. Ale ponieważ dysponowaliśmy łącznie pojazdem czterokołowym, skorzystaliśmy z opcji mcdrive :)

Mateusz wciągnął 3 hamburgery i frytki, ja tylko tortillę (czego skutki poczułam na 120 km - brak siły). Na liczniku mieliśmy ok 70 km, cieszyłam się, że to już prawie połowa drogi... okazało się potem, że było dalej niż sądziliśmy :)

Soczek jabłkowy z Włocławka - "połowa drogi", która okazała się 1/3 :)
 

Chmury burzowe zniknęły z horyzontu i ruszyliśmy dalej w pięknym słońcu. Perspektywa była wspaniała, mieliśmy ok 50 km do najprzyjemniejszego punktu podróży, kąpieli w Jeziorze Białym.
Pojechaliśmy tam przepiękną drogą przez las wzdłuż Wisły (nr 62). Prawie zero samochodów, można było popędzić 30km/h. W miejscowości Gmina Nowy Duniów odbiliśmy w lewo w jeszcze piękniejszą drogę przez las Pojezierza Gostynińskiego. Wtedy złapał mnie lekki kryzys i nie dawałam mojemu współtowarzyszowi spokoju pytaniami: daleko jeszcze? to już ta droga? gdzie to jezioro...? Ale perspektywa odpoczynku dodawała mi sił :)

Dotarliśmy nad Jezioro Białe ok godz. 17:00, mając już 125 km w nogach. Przed wiejskim sklepem zagadało nas trzech miejscowych pijaczków. Ten najbardziej rozmowny zapytał, czy trenujemy i startujemy w zawodach. Ja na to, że trenuję tylko bieganie, a jeżdżę wyłącznie dla przyjemności. Pan pijaczek z nostalgią stwierdził, że też chciałby biegać, ale nie ma z kim... Jak widać nawet wiejski pijaczek marzy czasami o bieganiu :)

Było trochę za późno, żeby dłużej poleniuchować nad jeziorem, zwłaszcza, że do Sochaczewa zostało dużo więcej niż 25 km :) Wykąpaliśmy się, wysuszyliśmy rowerowe ciuszki, chwilę odpoczęliśmy i o 18 ruszyliśmy dalej. Przestało wiać i zrobił się prawdziwy upał, więc resztę wycieczki przejechałam w bikini :)

Znad Jeziora Białego do Sochaczewa było ok 65 km. To był przepiękny odcinek całej wycieczki. Piaszczystymi dorgami objechaliśmy jezioro, potem  popędziliśmy lokalną drogą nr 577 przez Gąbin, Sanniki aż do Sochaczewa. Przed Sochaczewem pomyliliśmy się i pojechaliśmy obwodnicą (mimo, że widzieliśmy znak - zakaz dla pieszych i rowerów), na której nie było pobocza i pędził tir za tirem. Po krótkim czasie tej niebezpiecznej jazdy odkryłam wąską jezdnię wzdłuż trasy, pojechaliśmy nią kawałek i trafiliśmy przypadkiem na boczną drogę do Sochaczewa.

Na miejscu byliśmy ok 21, ponad 190 km w nogach. Czułam, że mogłabym jeszcze dalej pedałować, ale robiło się już ciemno i stwierdziliśmy, że jednak lepiej wrócić pociągiem ;)


Znaleźliśmy dworzec, kupiliśmy bilety, coś do jedzenia i rozłożyliśmy się w prawie pustym pociągu.
Wtedy dopiero poczułam zmęczenie. Godzinka drzemki i relaksu i w Warszawie byliśmy o 22:40. Jeszcze tylko 6 km z Dworca Zachodniego do domu i na liczniku wyszło 201 km :)

To była naprawdę cudowna wycieczka. Ostatnio więcej na rowerze jeździłam w 2007 roku i okazało się, że dzięki bieganiu formę mam o wiele lepszą niż parę lat temu.

Myślałam, że w niedzielę obudzę się w południe cała obolała, ale wstałam o 8 rano wypoczęta i szczęśliwa i w południe pobiegłam na trening - w 35-stopniowy upał :)

Przed treningiem :)


 Po treningu - bardziej zmęczona niż po wczorajszej wycieczce ;)



4 komentarze:

  1. krzywa wieża w Toruniu!
    trzeba jechać oglądać :)

    niezła wycieczka, szacun, ja machnąłem tylko 105...

    OdpowiedzUsuń
  2. To zmęczenie po treningu wcale nie wygląda źle, nawet chyba lepiej niż po 201 km, ja widzę tylko mega zadowolenie !
    Oczywiście SZACUN !!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ładny brzuch i uśmiech = sport jest bardzo sexy :)

    OdpowiedzUsuń